Tygodnik „Polityka” ukazuje się już pół wieku. Pisze o tym, co ważne, trudne, kontrowersyjne. Jest jednym z najbardziej opiniotwórczych pism w Polsce. O pięćdziesięciu latach historii gazety rozmawiamy z jej redaktorem naczelnym Jerzym Baczyńskim.
– Czy „Polityka” może być dumna ze swojego 50-lecia?
– Mając do wyboru „tak” lub „nie” wybieramy „tak”. Możemy być i jesteśmy dumni. Oczywiście z pewnym zastrzeżeniem. Trudno być dumnym z PRL-u. Gazeta stanowiła część ówczesnego systemu ale przypominając sobie jej historię nie sposób nie zauważyć, że w tamtych czasach zachowywała się przyzwoicie i mądrze. Starała się popychać rządzących i opinię publiczną w kierunku, który wydawał się słuszny: racjonalizacji i modernizacji systemu, większego otwarcia na świat. „Polityka” – napotykając stale opór tzw. betonu partyjnego – proponowała poprawienie systemu, na ile się dało: po to, aby żyło się nieco lepiej, a na pewno godniej i normalniej. Myślę, że to był ambitny program.
– Początki „Polityki” sam Pan określił jako „grzech wczesnego urodzenia”. Łatwo było walczyć ze stygmatem PRL-u, gdy nadeszła zmiana systemu?
– Myślałem, że będzie gorzej. Każda gazeta, pochodząca z PRL-u, mogła mieć problem ze znalezieniem się w nowej rzeczywistości. Niektóre pisma w tym okresie albo całkiem likwidowano, albo zmieniał się zespół redakcyjny czy tytuł. My byliśmy jednak we względnie komfortowej sytuacji. Nigdy nie mieliśmy problemu z akceptacją zmian. Wręcz przeciwnie: czekaliśmy na nie i wspieraliśmy je. Tak jak ogromna część naszych czytelników. Zresztą, zmiana odbyła się w klimacie – dziś oficjalnie potępianym – okrągłego stołu, czyli współpracy ludzi z obu stron barykady. Za cel postawiliśmy sobie wtedy, że pomożemy przejść naszym czytelnikom do nowej rzeczywistości, że będziemy ich – i siebie – oswajać z nowym ustrojem.
– Nie było pokusy, aby odciąć się od przeszłości, choćby poprzez zmianę tytułu?
– Owszem, pojawiła się taka refleksja. Zastanawialiśmy się nad zmianą. Bo właściwie czemu nie, skoro wszyscy robili jakieś zwroty i rewolucje? Ale doszliśmy do wniosku, że nam to nie przystoi. Bo „Polityka” to zawsze była dobra gazeta, uczciwie podchodząca do swoich zadań i do czytelników. Właśnie na ich kapitał zaufania liczyliśmy. Postanowiliśmy go wykorzystać i zrobić wszystko, aby czytelnicy z nami zostali.
– Dziś „Polityka” wciąż jest uważana za jeden z najbardziej wiarygodnych i opiniotwórczych tygodników. Jaka jest recepta na taki sukces?
– Przede wszystkim trwałość zasad redakcyjnych. Jest ich dużo, jedne mniej, drugie bardziej ważne. Jedna z najważniejszych to traktowanie odbiorcy jak partnera, przyjaciela – czyli z szacunkiem, poważnie. To zawsze u nas dominowało. Pilnujemy, aby nie drukować rzeczy byle jakich, niedopracowanych. Nie pozwalamy sobie na to, aby „odpuścić” jakiś tekst czy część numeru. Walczymy o każdy kawałek gazety. To się opłaca i „odpłaca”. Czytelnicy wiedzą, że nigdy nie „wstawiamy im kitu”, że nie traktujemy ich jak masy konsumenckiej, którą można zdobyć trickiem czy gadżetem. Możemy się pomylić, czegoś nie wiedzieć, ale staramy się robić to, co do nas należy najlepiej jak potrafimy.
– Dla kogo pisze „Polityka”? Jaki jest wasz czytelnik?
– Oczywiście prowadzimy badania czytelnictwa, które definiują naszego odbiorcę. Okazuje się, że struktura czytelników jest zresztą podobna do struktury naszej redakcji, jeśli chodzi o wiek, wykształcenie, miejsce zamieszkania. Czytają nas głównie ludzie z wyższym wykształceniem, pochodzący z dużych miast. Mamy w polskiej prasie bodaj największy odsetek czytelników z wyższym wykształceniem. Jesteśmy klasyczną gazetą dla wykształciuchów!
Na polskim rynku prasowym robi się coraz ciaśniej. Do tego bardzo ekspansywne stają się media elektroniczne, które rosną w siłę. Trudno w takich warunkach utrzymać mocną pozycję?
– Rzeczywiście, odczuwamy silną konkurencję. Ale to niewielka pociecha, bo sprzedaż w segmencie tygodników spada z roku na rok. Nasza sytuacja jest względnie komfortowa, bo jesteśmy liderem i mamy relatywnie stabilną pozycję. Na niektóre procesy rynkowe nie mamy wielkiego wpływu: ekspansja Internetu, coraz większa popularność informacyjnych kanałów telewizyjnych, radiowych. Nie bez znaczenia jest też duża aktywność i wojna dzienników. Wbrew pozorom odbija się też na nas. Kolejna sprawa to brak czasu na czytanie. Nasz czytelnik jest osobą zapracowaną, na dodatek mającą do wyboru ogromne spektrum mediów, często szybszych. Zdarza się, że słyszę: nie kupiłem nowego numeru, bo jeszcze nie zdążyłem przeczytać poprzedniego. Ale satysfakcjonujące jest to, o czym już wspomniałem: że ciągle bronimy pozycji lidera.
– Które teksty i tematy w historii „Polityki” były najważniejsze? Dałoby się ułożyć taką TOP-listę?
– Są teksty, które przeszły do legendy pisma. Na przykład te z epoki Mieczysława Rakowskiego: „Dobry fachowiec, ale bezpartyjny”, „Szanować partnera” czy akcje, jak np. „Obywatelu nie jąkaj się” – o nauce języków obcych.. Wiele osób pamięta nasze reportaże. Pisały dla nas takie osobowości jak Hanna Krall czy Ryszard Kapuściński. „Piękna żona sztygara”, tytuł tekstu Hanny Krall, do dziś jest pamiętany. Ale co tydzień mamy teksty warte tego, aby je przechowywać i wracać do nich. Zresztą jesteśmy szeroko cytowani. Każdy numer to kilkadziesiąt artykułów. Czytelnicy pamiętają te, które trafiają w ich gusta. Krąg swoich wiernych zwolenników mają wszyscy nasi autorzy. Wymienię tylko kilku: Barbara Pietkiewicz, Janina Paradowska, Adam Szostkiewicz, Jacek Żakowski, Marek Ostrowski, Zdzisław Pietrasik, Adam Krzemiński…
– Co jest głównym atutem „Polityki”?
– Na pewno ludzie, bo to gazeta autorów. Nie jesteśmy fabryką tekstów. Mówi się, że ginie zawód dziennikarza, a pojawia się tzw. mediaworker. U nas dziennikarstwo jest kultywowane. Cenimy dziennikarzy, którzy potrafią znaleźć temat, rozmówców, zachować własny styl. Lubimy, gdy tekst nosi piętno wrażliwości autora. Czytelnik ma wtedy poczucie, że obcuje z żywymi ludźmi. A artykuł jest zaproszeniem do rozmowy. Staramy się też zachowywać – choć to trudne – umiar i zdrowy rozsądek, nie angażować się w nie swoje role. Nie zwalczać kogoś albo nie popierać. Wyrażamy swoje poglądy, ale nigdy nie zakładamy sobie na przykład, że kogoś „załatwimy”. Lubimy ludzi, nawet tych, którzy nie lubią nas. A przynajmniej się staramy.
– Jaki komplement chciałby Pan najbardziej usłyszeć z okazji 50-lecia gazety?
– Że to gazeta dobra, mądra, uczciwa, ciekawa i ważna. To chyba dla każdego redaktora najbardziej upragniony zestaw komplementów.
Marta Weler